14 czerwca 1940 r. Niemcy skierowali z więzienia w Tarnowie do obozu Auschwitz grupę 728 Polaków. Data ta uznawana jest za początek funkcjonowania obozu. Decyzją Sejmu RP 14 czerwca obchodzony jest jako Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady. O pamięci w Polsce i o polskiej pamięci rozmawialiśmy Krzysztofem Kosiorem, prawnukiem rotmistrza Witolda Pileckiego.
Obserwuje Pan polską pamięć z bardzo szczególnej perspektywy, bowiem to nie tylko pamięć uniwersalna, ale także pamięć rodzinna. Jaka jest to pamięć?
Krzysztof Kosior: To ja może zacznę od tego spojrzenia ogólnopolskiego. Zamknąłbym to w swoistym „sześć P”: Polska Pamięć jest obecnie Przypominana, Przywracana, Propagowana, ale też musi być Prawdziwa. W pewnym momencie została ona gdzieś zatracona. Jeszcze w latach 90. tematyka II wojny światowej czy Holokaustu nie interesowała ludzi szczególnie. W tej chwili pamięć została wydobyta na wierzch, dużym wysiłkiem różnych ludzi. Niestety bardzo często jest ona przeinaczana i to jest duży problem, bo niektórym ludziom wydaje się, że kiedy mają pewną wiedzę, to wiedzą już wszystko. Dużą rolę w tym, aby pamięć nie była przeinaczana czy skrzywiona, odgrywa z pewnością Muzeum Auschwitz, czy niedawno powołany Instytut Pileckiego. Owo przeinaczanie ma dwa źródła – to zarówno czynniki obce, bo można odczuć, że w Stanach Zjednoczonych czy w Izraelu z naszego punktu widzenia jesteśmy często pomijani, czy marginalizowani, jeśli chodzi o polskie doświadczenie czasów wojny. Z drugiej strony, te oddolne polskie akty przypominania o cierpieniu Polski też – mówiąc łagodnie – są często mało naukowe, nie są poparte źródłami, tylko jakąś ogólną wizją tego, że zawsze byliśmy pokrzywdzeni. Ta prawda leży gdzieś pośrodku.
Jeśli chodzi o spojrzenie rodzinne, to ja także przechodziłem taką ewolucję. Jak byłem młodszy, to pamięć o Witoldzie Pileckim była bardzo chlubna, jednak bardzo odległa. Wtedy przypominało to opowieści o powstańcach styczniowych czy listopadowych. Im jestem starszy, tym staje się to dla mnie bliższe. Okazało się także, że to nie jest aż tak daleko ideowo i czasowo. Cieszę się, że ta pamięć została wydobyta od wielu różnych ludzi, natomiast staram działać tak, aby nie była ona używana do celów politycznych. Często Pilecki bywa argumentem ostatecznym. A przecież byli dziennikarze, którzy robili sobie „śmieszki”, kto tam był zwalniany z Auschwitz. Ludzie byli zwalniani z Auschwitz, co jest dokładnie opisane w raporcie. Widać, że czasem ktoś tylko prześlizgnie się po temacie, ale szczegółów nie zna. Chętnie podeprze się Pileckim, ale nie zna tekstu. To jest moim zdaniem problematyczne. Wiadomo – nie każdy będzie specjalistą, ale życzyłbym sobie, że jeżeli ktoś używa postaci do pewnych własnych przemyśleń, to powinien zapoznać się chociaż z zarysem tego „co i jak”. Ta wiedza jest często powierzchowna. Jeśli ktoś posługuje się tą tematyką i do własnych argumentów używa chociażby raportów Pileckiego, to warto, żeby tę książkę przeczytał, bo wtedy dużo się dowie.
Zostając jeszcze przy tej metaforycznej literze „P”, to tym jeszcze jednym „P” polskiej pamięci jest Witold Pilecki. Widzimy, jak ta pamięć jest przywracana i popularyzowana. Jak budować tak ważny symbol pamięci, aby nie zatracić połączenia z wiedzą o tej postaci?
K.K.: Ja bardzo się cieszę, że Witold Pilecki został wydobyty z tej niepamięci, na jaką skazali go komuniści. To była też kronika dziejowa jego dzieci – zarówno mojej babci, jak i jej brata, żeby tę pamięć przenieść. Z początkiem lat 2006/2007 coraz więcej osób zaczęło się tą postacią interesować i myślę, że to w sumie dobrze, że jest on symbolem tej naszej nieco zapomnianej walki w czasie II wojny światowej i tuż po. Natomiast dzieje się źle, jeśli robi się z niego jakiś symbol polityczny do współczesnych sporów, bo on ludzi – wiem, że brzmi to trochę wyświechtane – „łączył, a nie dzielił”. Kiedy patrzę na pomnik Witolda Pileckiego w Warszawie, to bardzo mi się podoba to, że boczna ściana tego sześcianu, to stojące sylwetki ludzi. Pokazuje to, że Witold był organizatorem, był współzałożycielem kilku organizacji konspiracyjnych, jednak nigdy nie działa sam. Zjednywał sobie ludzi, bo ludzie też są ważni. Cieszę się, że o Witoldzie przypominamy, ale starajmy się też mieć z tyłu głowy, że to wszystko tworzyli ludzie, którzy chcieli ze sobą współpracować. Bardzo ładnie to wypunktowuje w swoim raporcie z resztą. Wymienia kolejne numery: tu prawica, tu lewica, że oni wzajemnie się wręcz pożerali, a w tych szczególnych warunkach obozowych podjęli współpracę we wspólnym celu. Bardzo mnie martwi w dzisiejszych czasach taka ekstremalna polaryzacja właśnie na podstawie politycznych zapatrywań. Myślę, że to jest droga donikąd. Myślę, że nie powinno nam zależeć na tym, abyśmy aż tak się dzielili.
Jaka uniwersalna refleksja na dziś i na przyszłość może jeszcze płynąć z raportu?
K.K.: Raport jest książką czy tekstem pisanym chyba dość pośpiesznie. On nie był do końca uładzony, a mimo to czyta się go świetnie. Większości osób dorosłych polecałbym, żeby tę niezbyt grubą książkę przeczytali. Niesamowite dla mnie jest to, że z tego raportu wynika przede wszystkim nadzieja, że w warunkach piekła, w jakim się znaleźli więźniowie Auschwitz, można zachować człowieczeństwo, że można zrobić coś dobrego. On przecież przemyca tam nawet takie humorystyczne elementy. Dla mnie to było niesamowite, że czytam książkę o ginących ludziach i chwilami gdzieś tam się uśmiechnę, bo w tej całej makabrze nagle pojawia się mrugnięcie okiem. Pomimo tych okoliczności ludzie ci nie dali się zupełnie stłamsić, zgubić tego człowieczeństwa czy zwariować. Tak jak wspominał, że był Auschwitz, a został tylko „witz” [z niem. dowcip]. Tym przesłaniem jest to, że jeśli będziemy coś robić wspólnie, to zawsze jest jakaś nadzieja. Myślę, że ostatni akapit tego raportu też jest bardzo ważny, bo to chyba rodzaj takiego krótkiego testamentu, który Witold do nas napisał.
Mam przed sobą ten akapit: „Nie jest to ważne, co napisałem dotychczas na tych kilkudziesięciu stronach, szczególnie dla tych, co będą je czytać li tylko jako sensację, lecz tutaj chciałbym pisać tak wielkimi literami, jakich nie ma, niestety, w maszynowym piśmie, żeby te wszystkie głowy, co pod pięknym przedziałkiem mają wewnątrz przysłowiową wodę i matkom chyba tylko mogą dziękować za dobrze sklepione czaszki, że owa woda im z głów nie wycieka…” Pojawia się tu element humoru, ale zaraz potem mamy bardzo głęboką myśl „…niech się trochę zastanowią głębiej nad własnym życiem, niech się rozejrzą po ludziach i zaczną walkę od siebie, ze zwykłym fałszem, zakłamaniem, interesem podtasowanym sprytnie pod idee, prawdę, a nawet wielką sprawę”.
K.K.: To zmusza do myślenia, żeby nie dać się wtłaczać w jakieś takie przygotowane dla nas ramy. Zamiast nawzajem w emocjach wrzeszczeć na siebie, trzeba spokojnie usiąść i zastanowić się nad tym, co można zrobić, co należy zrobić i po prostu zacząć to robić. Można to później analizować znacznie szczerzej – skąd się w ogóle wziął faszyzm i obóz w Auschwitz. Skąd brały się idee, w które uwierzyli Niemcy. Ludzie ci dali się zapędzić tak naprawdę w rzecz potworną. Jeżeli nie mamy krytycznego myślenia, tylko akceptujemy to, co ktoś nam poda w propagandzie, skutki mogą być tragiczne. Trzeba być niezależnym, trzeba myśleć i mieć w sobie jakiś pierwiastek dobra wewnętrzny, który pozwala nam taki kierunkowskaz zachować własny.
W raporcie Pileckiego bardzo ważna jest wspólnotowość i to było dla Witolda Pileckiego ważne nie tylko w obozie. W jego przypadki zawsze widać patrzenie na człowieka, a nie na to, kim są. To nie są „swoi” i „obcy”.
K.K.: Dokładnie tak. Ja patrzę na niego jak na państwowca. Oczywiście on był Polakiem i był z tego bardzo dumny, natomiast to nie był patriotyzm wykluczający, że jeśli ja jestem Polakiem, to inni są ode mnie gorsi. Był dumny z tego pochodzenia, ale ono było takie inkluzywne, jak to się dziś ładnie nazywa. Nie patrzył ani na wyznanie, pochodzenie etniczne czy jakieś przekonania polityczne. Miał oczywiście własne poglądy, co jest wartościowe, bo mam wrażenie, że współczesne media trochę produkują ludzi, którzy własnych poglądów nie mają i cytują tylko to, co wyczytają w Internecie. Ten własny pogląd jest ważny, ale to nie znaczy, że ja nie mogę porozmawiać z kimś, kto ma inny pogląd.
Zbliża się rocznica pierwszego transportu do Auschwitz i z jednej strony cieszę się, że przypominamy o tym, jak bardzo Polacy cierpieli w obozach. Auschwitz przecież został założony dla inteligencji, duchowieństwa, a dopiero potem przekształcił się w ten obóz śmierci i miejsce zagłady Żydów. Dobrze, że o tym przypominamy. Musimy też rozumieć to, że dla Izraela, dla Żydów jest to też bardzo szczególne miejsce i nie możemy – jak to obserwowałem w mediach rok temu – wykorzystywać tego do akcji antyżydowskich. To miejsce powinno nas razem z Żydami jednoczyć, a nie być jakąś kością niezgody. Tu nie chodzi o to, kto się bardziej nacierpiał. Jeśli w taki ton wchodzą osoby, które nie mają prawa pamiętać tamtych czasów, to jest to dla mnie bardzo bolesne. Uważam, że lepiej czasami siedzieć cicho i robić dobre wrażenie, niż powiedzieć coś tak niemądrego. Życzyłbym sobie, żebyśmy się bardziej rozumieli i nie generowali konfliktów, które zupełnie nie są nam potrzebne.
Kiedy mówimy dzisiaj o Miejscu Pamięci Auschwitz, to ważne jest pamiętanie o tym, że jest to miejsce wielu pamięci. Poszanowanie tych różnych spojrzeń jest bardzo istotne.
K.K.: Dokładnie tak. Nie możemy się zamknąć we własnym obozie i trzeba mieć naprawdę dużo wyrozumiałości i zrozumienia dla innych spojrzeń, bo każdy z tego miejsca wyniósł własną traumę. Oczywiście o swoje też musimy zawalczyć i przypominać, że masa Polaków tam zginęła, że był ruch oporu, że lokalna okoliczna ludność też pomagała w tym ruchu oporu. Dobrze, żeby świat o tym pamiętał, bo mam wrażenie, że zapomniał o tym w jakimś momencie i próbuje się tę historię wtłoczyć w jakieś dość nieprawdziwe ramy.
Muzeum Auschwitz nie jest dla pana instytucją obcą. Jaki jest ten kontakt z Miejscem Pamięci?
K.K.: Bardzo długo wahałem się, czy przyjechać tu w ogóle. Dopiero jak miałem dwadzieścia siedem lat, to pojawiłem się w Muzeum po raz pierwszy. To była dla mnie sprawa bardzo trudna wewnętrznie. Miałem wrażenie, że nie byłem gotowy. Bardzo dobrze, że Muzeum broni profesjonalizmów historyków, że zatrudnia prawdziwych historyków, którzy prawdziwą historię przekazują i nie ugina się przed jakimiś presjami – przynajmniej takie jest moje wrażenie, że nie ugina się, żeby coś bardziej w jedną czy drugą stronę pokazywać intensywniej. Wydaje mi się, że Muzeum Auschwitz dobrze spełnia swoją funkcję. Jeżeli jest możliwość, żeby trochę bardziej uwypuklić historię ruchu oporu polskiego czy jakiś innych czynników, to ja jestem jak najbardziej za. Nie przyłączałbym się do tych głosów, które słyszałem, że tu wszystko jest źle robione, że pod jakimś obcym dyktatem jest zarządzane, bo tak nie jest.
Sesje edukacyjne, w których mogłem wziąć udział były bardzo ciekawe. Mają one bardzo różne tematy i pokazują historię zarówno z bardziej polskiego, czy bardziej żydowskiego punktu widzenia. Widziałem wycieczki Romów, którzy zwiedzali Auschwitz. Wyobrażam sobie, żeby pogodzenie tego jest bardzo trudne, natomiast myślę, że Muzeum całkiem nieźle sobie radzi. Musi istnieć jakiś rodzaj fuzji różnych spojrzeń tych osób, które były ofiarami. Liczbowo wszystko przemawia za cierpieniem żydowskim. Ich najwięcej zginęło. Jednakże irytuje mnie to kiedy gdzieś jesteśmy marginalizowani i mówi się o Polakach, że to są współsprawcy Holokaustu i „kropka”. Ja się absolutnie na coś takiego nie zgadzam. Uważam, że musimy ten Zachód jakoś edukować, tylko pytanie, w jaki sposób to robić. Wszyscy, których udało się Niemcom zagnać do tego obozu, cierpieli w sposób niewysłowiony. Szkoda, żebyśmy wszyscy się dzieli, kiedy mimo wszystko takie cierpienie w pewien sposób powinno jednoczyć, a przynajmniej pamięć o nich.
Czy na Narodowy Dzień Pamięci ma Pan jakieś przesłanie?
K.K.: Myślę, że na sam koniec powiedziałbym o tej nadziei, którą ja czerpię z tego, że jeżeli się ludziom tylko będzie chciało, to naprawdę można wiele można wspólnie osiągnąć. Pielęgnujmy tę pamięć, starajmy się ludzi zaciekawić. Nie krzyczmy na siebie. Rozmawiajmy.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Paweł Sawicki
www.auschwitz.org
„On nie był do końca uładzony, a mimo to czyta się go świetnie. ” – zawsze jakiś się znajdzie.
Czy mimo jakichś niewielkich błędów, przesłanie rozmowy, musi zostać zepchnięte na dalszy plan? Pozdrawiam!
A niech to. Brak błędów. Cholerne inteligenty! I jak tu takim zaufać?